Recenzja filmu

Tony Halik (2020)
Marcin Borchardt

Tony Tony'emu nierówny

Borchardt ceni swojego widza i zamiast krzyczeć mu do ucha, tylko cicho szepcze. Mogę więc podziwiać jego konsekwencję przy równoczesnej krytyce jego bohatera. Tego rodzaju biografistyka dystansu
Po przetrząśnięciu archiwum rodziny Beksińskich na potrzeby "Albumu wideofonicznego" Marcinowi Borchardtowi najwyraźniej wciąż było mało. Jego kolejny bohater, Tony Halik, bez kamery i aparatu w ogóle się nie ruszał – zwykle zaś ruszał się daleko poza horyzont. Zmarły ponad dwie dekady temu globtroter, dziennikarz, osobowość telewizyjna i autor książek podróżniczych pozostawił więc po sobie kilogramy i kilometry (również nieopublikowanych) materiałów z niezliczonych eskapad. Borchardt odnalazł je i jakimś cudem zdobył prawo do ich wykorzystania. W "Tonym Haliku" wystawia je na światło dzienne, składając z nich portret człowieka o wielu twarzach, wiecznym uśmiechu i niezaspokojonym głodzie przygody.

Ponad 200 surowych taśm w Filmotece Narodowej, nieskatalogowane fotografie w warszawskim Muzeum Etnograficznym, do tego materiały Telewizji Polskiej, toruńskiego Muzeum Podróżników, IPN-u, argentyńskiej kroniki filmowej, Polskiego Radia i telewizji NBC, której był korespondentem. Pomocną dłoń wyciągnął do reżysera także autor Halikowej biografii sprzed kilku lat, Mirosław Wlekły. To właśnie on stał się inspiratorem Borchardta, zapewniając mu merytoryczny fundament pod dalszą dokumentalistyczną dłubaninę. Dodajmy do tego długie rozmowy z Elżbietą Dzikowską, zawodową i życiową partnerką bohatera, i z synem Halika czy zachowane wypowiedzi jego znajomych i współpracowników (m.in. Ryszarda Kapuścińskiego). Do czego porównać tę górę materiału? Do Biblioteki Aleksandryjskiej? Do kreteńskiego labiryntu? Powiedzcie mi sami!

Jeśli nonszalancki podróżnik był Indianą Jonesem znad Wisły, Borchardt jest polskim Asifem Kapadią. Obaj panowie lubią zasiedzieć się w archiwach, a relaks znajdują przy zawalonym dokumentacją stole montażowym. Zagwozdką musiała okazać się konieczność wyboru. Selekcja była tym trudniejsza, że sprzeczności wokół tytułowej postaci w trakcie prac wyrastały jak grzyby po deszczu. Kim był Halik? Uroczym gawędziarzem czy dwulicowym kłamcą? Fantastą aranżującym przed kamerą zmyślone przygody czy zdolnym reportażystą? Odważnym dziennikarzem czy spragnionym sensacji szaleńcem?

Jako że śledzimy aż pół wieku Halikowej epopei, biograficzne niejednoznaczności narastają wraz z kolejnymi zawirowaniami historii: konfliktami zbrojnymi, zimną wojną, PRL-em. Czuł się Polakiem, gdy żył w Argentynie? Był żołnierzem Wehrmachtu, pilotem RAF-u czy członkiem francuskiego ruchu oporu? Współpracownikiem bezpieki? Pragmatykiem? Konformistą? Czasem wprost, kiedy indziej między słowami zadane pytania przeplata wywiad z Fidelem Castro, turnus wśród Indian, strajk Solidarnościowców, wielotygodniowe podróże kamperem przez sawannę, masakra meksykańskich studentów w '68 czy herbatka z królową Anglii... Tony Halik tam był, o czym skrzętnie nam o tym opowiada. A Borchardt to weryfikuje. Jego cel to fakty, nie interpretacja. Owszem, widoczne w kadrze archiwalia nieraz poddaje ocenie obecnych w warstwie dźwiękowej osób, lecz padającego na bohatera światła nigdy nie dostraja pod reżyserską tezę.

Wielogłosowa "strategia cudzych subiektywności" pozwala zdynamizować archiwalną narrację, podbić przygodową stawkę i ozdobić tę historię niejedną anegdotą. Lecz, przykładowo, gdy jedyny syn głowi się nad tym, czy ojcostwo było dla Tony’ego kolejną kinową przygodą, a hamulce bezpieczeństwa – zbędnym balastem, nawet wtedy mamy możliwość wyrobienia sobie o bohaterze własnego zdania. Reżyser próbuje znaleźć się jak najbliżej autora "Pieprzu i wanilii", jest wyraźnie zafascynowany jego osobą, lecz nie ulega jego mitowi, a nam niczego nie narzuca.

Nasz stosunek do bohatera może więc iść ze skrajności w skrajność. W moim przypadku podziw wzbudza Halikowa umiejętność wychodzenia obronną ręką z najbardziej beznadziejnych sytuacji. W stosunku do ludzi był Halik do rany przyłóż. Równocześnie odstręcza mnie maczystowski etos w jego wydaniu. Reżyser pozwala mi brzydzić się pointowaną uśmiechem korridą i wiecznym zadowoleniem podróżnika, gdy nonszalancko chwali się, że polował na wszystko i jadł wszystko, gdyż taka była konieczność. Taka była konieczność, bo sam nieustannie ją prowokował, dopowiadam w myślach, wspominając oskórowanego jaguara. A dopowiadać mogę wielokrotnie, gdyż inne czasy i inną mentalność przedstawia Borchardt bez sugestii autorskiego komentarza.

Reżyserska precyzja w tym względzie uwalnia dokumentalistę spod przymusu jedynie słusznej oceny. Borchardt ceni swojego widza i zamiast krzyczeć mu do ucha, tylko cicho szepcze. Mogę więc podziwiać jego konsekwencję przy równoczesnej krytyce jego bohatera. Tego rodzaju biografistyka dystansu coś umożliwia, lecz czegoś nas pozbawia. Pytanie bowiem, dla kogo przychodzimy do kina i kogo chcemy poznać: twórcę filmu czy jego bohatera?
1 10
Moja ocena:
7
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones